Przychodzi taki czas w roku gdzie kieruję się na samotne łażenie po górach. Tak też było w tym roku. Czasu nie za dużo więc miejsce łatwe z dojazdem no i znane bardzo 🙂 Korbielów – to tu lubię być i wracać. Tegoroczne lato obfituje w temperatury znacznie przekraczające średnią i co za tym idzie pojawiają się nieprzewidywalne prognozy. Plan był prosty i sprytny – ruszyć z domu w niedziele rano i zaraz po przyjeździe wybrać się na długi trip. Jak to z planami bywa – są zmienne 🙂 Przyjechałem na kwaterę – Bacówka pod pstrągiem – taką blisko szlaku – coby za dużo po ulicy nie łazić. Rozmowa z właścicielką – przedstawiłem swój plan i zapowiedziałem że mogę nie wrócić na noc dziś gdyż zamierzam dojść z Korbielowa na Babią Górę i tam zostać do wschodu słońca. Plan fajny ale Pani Ania odrazu zapowiedziała żebym uważał bo mają być burze i deszcz. Co tam – idę!
Faktycznie pogoda niezbyt ciekawa bo gorąco, parno i duszno – ale przecież wieczorem będzie chłodniej wiec luz.
Czasowo widzę że może być ciężko załapać się na zachód ale się zobaczy.
No i niestety – jak już wspomniałem, z planami bywa różnie i tak też było tym razem – po 14km dopadł mnie deszcz, z początku lekki kapuśniaczek ale po chwili mega rzęsisty deszcz oraz burza z piorunami. W sumie mam dla kogo żyć więc jedyna słuszna decyzja – jakiś dach i czekamy. Akurat byłem po stronie Słowackiej i znalazłem jakiś domek z daszkiem gdzie mogłem przeczekać – kawa ratuje w takim wypadku.
No i posiedziałem tam sporo czasu rozmyślając co dalej – biorąc pod uwagę noc na szczycie, opady, burze, jedyna słuszna decyzja – safety first – wracam. Trudno, Diablak tym razem nie dla mnie 🙁
Mówiłem że mam talent do szukania ścieżek? 🙂
Po jakimś czasie udało się cało ale nie sucho wrócić do Korbielowa – nie ma tego złego – jutro też jest dzień, przynajmniej się wyśpię i na pewno pogoda mnie zaskoczy 😀
No i miałem rację – wyspać się wyspałem a i pogoda zaskoczyła – no może nie tak jak się spodziewałem ale zaskoczyła 😀
Słońce – gdzieś było, nie wiem gdzie ale nie na widoku 🙂 Temperatura ok 27 stopni, wilgotność często 100% 🙂 Czyli znakomite warunki do chodzenia, po 10 min byłem już mokry ale że nie można się poddawać więc cisnę do góry. Dzisiejszy cel – Pilsko.
Po drodze spotkałem grupę młodych żołnierzy – prawie biegli pod górę – współczułem i m mocno 🙂
Im wyżej tym widoczność gorsza – niestety nie przekładało się to na temperaturę która utrzymywała się na dość wysokim poziomie 🙂
Widoczność znakomita 😀 Z reguły od Hali Miziowej wybierałem czarny szlak na Górę Pięciu Kopców ale tym razem postanowiłem polecieć żółtym szlakiem wśród drzew. Był to znakomity pomysł gdyż letnia zieleń, chmury i ptaki zrobiły klimat niczym z bajki 🙂
Po niedługim czasie wychodzę z lasu i pomału widać już szczyt – no i nawet ładna pogoda się robi 🙂
Kiedyś, mój wtedy czterolatek zrobił dla mnie mały amulet i tamtego czasu jest to najcenniejszy przedmiot w moim ekwipunku – zawsze zabieram go na wyprawy, dzięki temu mój Kuba jest zawsze przy mnie 🙂
Góra Pięciu Kopców – stąd już tylko 5 min do szczytu 🙂
Pilsko zdobyte – po raz nie wiem który ale zabawa jak zawsze znakomita 🙂 I nawet wyszło słońce na chwilkę – tak żeby koszulka zdążyła wyschnąć 😉
Niestety słońcem się nie nacieszyłem długo, niedaleko słychać burzę, czas złazić na dół 🙂
Tym razem jadąc w góry zaskoczyłem sam siebie – zabrałem ze sobą rower. No bo w końcu rower górski musi jeździć po górach 🙂 Długo nie musiałem się zastanawiać czy to dobry pomysł – każdy pomysł z rowerem jest dobry – nad czym tu się zastanawiać 🙂 Traski tutaj raczej nie są zbytnio przygotowane do MTB – no chyba że jazda po ulicy 😉 Plan na dziś – nie połamać się, tym bardziej nie zabić i dobrze się bawić 🙂
Prosto z Korbielowa na Słowację bo tam wyhaczyłem oznakowaną trasę rowerową do saej polany Mędralowej na wysokości 1162m 🙂
Powiem Wam że to nie lekkie kręcenie – dużo jeżdżę po Kampinosie ale płaski las a strome i długie podjazdy to zupełnie inna bajka. Serce wyskakuje z klatki, uda płoną i jeszcze ta temperatura – ale zabawa jest znakomita 🙂
Na mapie trasa w dół też była oznaczona jako rowerowa niestety zbytnio nie przypomina to przygotowanych ścieżek rowerowych 🙂
No ale lecę – zawsze gdzieś dojadę 🙂
Warto było się wspinać mozolnie do góry bo teraz już prawie tylko w dół – nie licząc kilku łagodnych podjazdów 🙂
Dzień uroczy – 50km wykręcone, 1000m w górę i Vmax 60km/h podczas zjazdu z granicy do Korbielowa – banan na buzi zostaje do wieczora 🙂 Na koniec nie mogło zabraknąć potoku który zawsze chcętnie odwiedzam będąc w Korbielowie 🙂
Wracając do domu, zawitałem na chwilę na Górę Żar – cudowne miejsce łączące ze sobą trzy moje pasje – góry, rowery i samoloty 🙂